Strony

sobota, 1 września 2018

Uroki Prowansji

Hej, hej  witajcie:-)))



Wszystkich moich Czytelników chcę dzisiaj zabrać na ciekawą, malowniczą wycieczkę :-)))
Jesteście gotowi poznać uroki Prowansji???  Jeśli tak - zapraszam na sentymentalną wędrówkę po bajecznej krainie - z aromatem lawendy unoszącym się w powietrzu.

Gotowi - zatem ruszajmy za naszym Przewodnikiem:-)))

Jest siódma rano, niektórzy dopiero wstali lub jeszcze leniwie przeciągają się w łóżkach a my - właśnie wjeżdżamy do Prowansji :-))). Pierwsze promienie porannego słońca obiecują piękny i ciepły dzień. W Bedoin, leżącym u stóp Mont Ventoux – prowansalskiego olbrzyma, policjanci rozstawiają na głównej ulicy barierki z napisem deviation [objazd]. Aż do 14:00 ruch w tym niewielkim miasteczku będzie wstrzymany.
Na pierwszy rzut oka jest niezły bałagan – w cieniu platanów rozstawiane są stoliki i skrzynki. Pochłonięci przygotowaniami kupcy witają się dość wylewnie ze swymi „sąsiadami” – ściskają się, całują, wykrzykują radosne "bonjour". Wszystko odbywa się sprawnie, ale bez śladu pośpiechu, jakby owe uprzejmości i wspólnie spędzane chwile były wpisane w scenariusz tego widowiska. Na koniec przynoszą świeże croissanty z czynnych już od dobrych paru godzin piekarni, pełnych cudownie pachnących, ciepłych bagietek i słodkich bułek. Inni urywają się na moment, żeby przy barze wypić poranną kawę i trochę poplotkować. To ostatnie wolne chwile, zanim dookoła zacznie się kłębić tłum kupujących.





Po 8:00 przy stoiskach z warzywami, serami i wędlinami pojawiają się pierwsze gospodynie, pragnące zaopatrzyć się w zapasy na cały tydzień, bez pośpiechu, zanim zrobi się tłoczno.
Z każdą chwilą robi się coraz głośniej i gwarniej. Ze wszystkich stron zaczynają schodzić się ludzie, w większości zaopatrzeni w kosze plecione z trawy – nieodzowne w tym miejscu atrybuty. Pojedynczo, parami, w małych grupkach i... znów powitania, całusy, salut! Ca va? Z radosnym klepaniem po plecach, z salwami gromkiego śmiechu, bo targ to tutejsza miasteczkowa tradycja i święto.
Co tydzień ci sami kupcy i ci sami klienci - niektórzy z nich są starymi przyjaciółmi - dla których to okazja do cotygodniowego spotkania i umówienia się na wieczorny I'aperitife. 
Ktoś cmoka, próbując oliwki a la provencal, ktoś inny zajada się jeszcze ciepłym chlebkiem fougasse z rozmarynem. Turyści kupują pachnące mydła i lawendę w woreczkach, które, gdy już wrócą do domów, pozwolą im znów przenieść się w to magiczne miejsce.
Dużą uwagę przyciągają wyroby z drewna oliwkowego, duma lokalnych rzemieślników. Kuszą pięknymi, naturalnymi, nieregularnymi wzorami. Dalej lśnią w słońcu stosy ceramicznych misek, miseczek, butelek na oliwę i dzbanków. Pod drzewem, na długim stole piętrzą się suszone na wietrze kiełbasy, różnych wielkości i z rozmaitymi dodatkami. Naprzeciwko ktoś zachwala oliwę z okolic Les Baux - prowansalskiego zagłębia oliwkowego. Tak jak najlepsze wina, posiada ona apelację A.O.C., swoisty certyfikat najwyższej jakości.




Lekkie burczenie w brzuchu przypomina, że jest już południe i czas pomyśleć o lunchu. Godziny posiłków to dla Francuzów rzecz święta, a w Prowansji szczególnie daje się to odczuć. Od czci i wiary odsądzani są ci, którzy nie zamykają swych sklepów chociaż na 2 godziny. Oczywiście nie dotyczy to rozmaitych kawiarni, barów, restauracji i oberży – te muszą być otwarte w oczekiwaniu na amatorów lekkiego południowego posiłku, z obowiązkową lampką rose.
Lunch zwykle poprzedzony jest szklaneczką likieru anyżkowego (pastis), który, podany w szklance z lodem i odrobiną wody, lekko mętnieje. Innym sposobem na około południową przekąskę, zwłaszcza dla zmotoryzowanych turystów, jest piknik.





Jak w całej Prowansji, również na zboczach Mont Ventoux, wznoszącego się nad Bedoin, pełno jest wygodnych miejsc, by rozłożyć koc na trawie, i stolików z ławeczkami, umiejscowionych w najbardziej malowniczych punktach. Z koszem piknikowym nie trzeba się wysoko wspinać, by móc podziwiać przepiękne widoki.
Legenda głosi, że prekursorem pieszych wypraw na szczyt był renesansowy poeta Francesco Petrarka. Dziś można m.in. wybrać się na szczyt z przewodnikiem, na wyprawę z pochodniami, by ujrzeć wschód słońca nad Prowansją. W lecie wychodzi się przed północą, aby około 6 rano z wierzchołka podziwiać pierwsze promienie słońca.




Obok zarysu wąwozu rozpościera się płaskowyż Valensole – raj dla amatorów lawendy. W lipcu to miejsce zamienia się w intensywnie pachnący, fioletowy dywan, jak wachlarz poprzetykany żółtymi polami kwitnących słoneczników i złotymi smugami dojrzewających zbóż.
Lawenda najpierw czaruje swoim widokiem i zapachem, potem dzięki rojom pszczół biesiadujących w jej kwiatach nadaje smak miodowi lawendowemu, a na końcu, po przekwitnięciu, jest ścinana dla cennych, aromatycznych olejków. Kiedyś odbywało się to ręcznie, przy pomocy sierpów, dziś w tej ciężkiej i żmudnej pracy wyręczają ludzi kombajny.





Serce Prowansji, między Mont Ventoux i wzgórzami Luberon, to kraina pełna uroczych miasteczek, pól dzikich ziół, starych tartaków porośniętych platanami, rozległych winnic i gajów oliwnych. Pamiętające kilka wieków prowansalskie, kamienne domy, były rozbudowywane sukcesywnie wraz z rosnącymi potrzebami powiększających się rodzin.
Uwagę przyciąga miejsce, gdzie pośród zieleni połyskują rude plamy. To miasteczko Roussillon, zbudowane na jednym z największych złóż ochry na świecie.
Owe złoża mają duży wpływ na wygląd Prowansji. Zgodnie z lokalnym zarządzeniem, kolor elewacji prowansalskich domów ma nawiązywać do odcieni ochry. To samo dotyczy też drzwi i okiennic, które muszą zmieścić się w kanonie barw pasujących do elewacji (błękity, fiolety). Dzięki temu swoistemu kolorystycznemu rygorowi zabudowy i przyroda, i zabytki zyskują dodatkowo na atrakcyjności.




Nieopodal Rousillon, na zboczu kremowych, wapiennych skał, usadowiło się Gordes, pamiętające jeszcze czasy rzymskie, z labiryntem uroczych uliczek i dumnie wyglądającym renesansowym zamkiem na szczycie.
Będąc tu, nie można nie zajrzeć do cysterskiego klasztoru Senanque. Wijąca się górska droga ma szerokość zaledwie paru metrów i żeby się minąć z nadjeżdżającym z naprzeciwka samochodem, trzeba czekać na specjalne mijanki. Jednak widok ukrytego między wzgórzami,XII - wiecznego klasztoru na tle kwitnącego pola lawendy, wynagradza trudy dojazdu. Popołudniami budowla rozbrzmiewa pięknymi dźwiękami gregoriańskich nieszporów.




Niewiele dalej kryje się Fontaine de Vaucluse. Miasteczko wybudowano przy tajemniczym źródle rzeki Sorgue, które wybija z niezwykle głębokiego skalnego otworu. Latem i jesienią lustro wody jest tak nisko, że ledwo je widać, wiosną zaś woda bije do góry z siłą wodospadu. Dna tej naturalnej studni szukał nawet legendarny Jacques Cousteau. Ostatnie badania wskazują, że jej głębokość na pewno sięga powyżej 318 m, zaś woda, która z niej wypływa, pochodzi z wyżej położonej równiny Vaucluse i, zanim się pojawi w źródle, płynie podziemnymi korytarzami długości 20-30 km.



Pośrodku mieniących się w słońcu wierzchołków białych skał – Chaine des Alpilles – wyrasta miasteczko Les Baux de Provence.  Malownicze maleństwo, którego dzieje sięgają IX wieku. Niestety nie może poszczycić się zbyt chlubną historią. Jego właściciele często korzystali ze strategicznego położenia warowni, podporządkowując sobie sąsiednie wsie. Oprócz wspaniale zachowanych ruin zamku i kamienic, przyciąga jeszcze jedną atrakcją – dawnymi kamieniołomami, obecnie znanymi jako galeria Carrieres de Lumieres.
W wielkich, wysokich na kilkanaście metrów grotach, pozostałych po wydobyciu kamienia, w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia utworzono galerię obrazu i dźwięku. W sezonie sto projektorów wyświetla na ścianach, sklepieniach i posadzkach obrazy na określony temat; podczas trwającego 30 minut seansu można się przenieść w zupełnie inny świat. Spektaklom towarzyszy zawsze specjalnie skomponowana muzyka.




Z Chaine des Alpilles niedaleko do ukochanego miasta Van Gogha Arles – odkrytego jeszcze przez Rzymian, którzy pozostawili po sobie monumentalną arenę i pamiętające dawną świetność ruiny teatru antycznego.
Na arenie w sezonie letnim odbywają się korridy, podczas których – w przeciwieństwie do hiszpańskich – nie leje się bycza krew. Podczas course camarguaise (tak nazywa się ta sportowa gra)
dwie drużyny  ubranych na biało mężczyzn walczą o to, która pierwsza zdejmie bykowi
zawiązaną na rogach przepaskę z dwoma frędzlami.
Pełen życia spektakl daje kolejną okazję do długiego i radosnego świętowania.
Zresztą wystarczy poczytać ogłoszenia na słupach i tablicach, by odnieść wrażenie, że Prowansja  jest miejscem nie kończącej się zabawy. Kulturę i urok regionu przybliżają liczne festyny, obchody świąt lokalnych i narodowych, festiwale muzyczne, artystyczne i wreszcie jarmarki kulinarne, których jest chyba najwięcej – związane z dojrzewaniem najważniejszych warzyw, poświęcone lokalnym serom, kiełbasom, oliwie, tapenadzie, lawendzie, miejscowym truflom czy też hucznie świętowane winobrania.
Podobnie jak cotygodniowe targi, takie imprezy dają możliwość prawdziwego poznania Prowansji, jej mieszkańców i ich zwyczajów oraz tego, co tutaj najważniejsze – regionalnej kuchni, jej kolorów, intensywności zapachów i smaków.


 Lawendowe ple uprawne w Prowansji


Niech ta fajna wirtualna wycieczka będzie dla Was natchnieniem i zachętą do stworzenia pięknych prac na nasze wrześniowe wyzwanie w DIY - inspirujemy się paletą kolorystyczną, która co prawda bardziej nawiązuje do wrzosowisk niż lawendowych dywanów ale to Wasza wyobraźnia wytycza ścieżki kreatywności - zaszalejcie z kolorkami i zaskoczcie nas pomysłami - serdecznie zapraszam :-)))

Inka

19 komentarzy:

  1. Super... i zegar i klimat całego posta :)
    Twoje zegary za każdym razem mnie intrygują i zachwycają, niezależnie w jakie "szaty" je przystroisz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za przesympatyczny komentarz Justynko, nie wiem jak długo będę Was jeszcze maltretować tymi moimi butelkami - na razie kocham je robić i miłość nie ustaje:-))) Za każdym razem inna szata i inny klimat więc może Was nie zanudzę za szybko :-)))

      Usuń
  2. Wspaniałą histrię opowiada Twój zegar, romantyczną i nastrojową :) pole lawendy robi wrażenie zwłaszcza przy zachodzącym słonku :) zegar jak każdy Twój - rewelacja!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Aguś - ta historia jest tak malowniczo opisana że aż chce się tam pojechać natychmiast - czuję ten lawendowy aromat - ach!!!!

      Usuń
  3. Piękna, magiczna praca okraszona wspaniałą opowieścią. Twoje zegary są niesamowite ❤. I chociaż nie przepadam za motywem lawendy to u Ciebie wygląda cudownie, delikatnie, pięknie ją wkomponowalaś, a kolor tła dodał całości ciepłego, słonecznego blasku.Jak ty Moja Droga wspaniale tworzysz! Mogłabym godzinami siedzieć i oglądać Twoje prace ❤. Pozdrawiam i miłego weekendu życzę Ci😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Justynko, a ja lubię lawendę - lubię jej motywy, aromat i kolor :-) Mam kilka krzaczków w swoim ogrodzie, na których chętnie urzędują pszczoły i trzmiele. Zwłaszcza te ostatnie są śmieszne - bo kusi je słodki aromat nektaru a kwiaty na wiotkich łodygach nie pozwalają usiąść na sobie stabilnie. Wtedy te wdzięczne grubaski niemal z powietrza muszą się raczyć słodką pokusą :-))) Uściski i pozdrowienia gorące :-)))

      Usuń
  4. Halinko, to była wspaniała, niezapomniana wycieczka. Az czas zatrzymał się w miejscu.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło - cieszę się że wycieczka udana a moi Czytelnicy zadowoleni. A Tobie Małgosiu, pięknie dziękuję za odwiedzinki i jak zawsze cudownie ciepłe słowa - grzeją, niczym promyki południowego słonka nad Prowansją :-))) Uściski mocne dla Ciebie!

      Usuń
  5. Przepiękny zegar i wspaniała opowieść.:) Dziękuję Inko za wirtualną wycieczkę.:) Pozdrawiam serdecznie i życzę przyjemnie spędzonego weekendu.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło Lenka - choć wirtualnie ale zawsze warto zaprosić kogoś na wspólny spacer i podejść do tematu bardziej sentymentalnie. Tak mnie nastroił klimacik tego zegara że postanowiłam podzielić się odczuciami razem z Wami. A najlepiej zrobić to zamykając swoje myśli i uczucia w odpowiednio uchwyconym opisie :-))) Dziękuje bardzo i odwzajemniam pozdrowienia :-)))

      Usuń
  6. Wspaniała z cudownym komentarzem wycieczka. Obrazy same wyłaniały się z tekstu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję pięknie - też lubię takie obrazy malowane słowami - działają na wyobraźnię i pozostałe zmysły. Człowiek wrażliwy bardzo dużo wynosi z odpowiednio napisanego tekstu :-) Myślę że treść posta jest dobrym dopełnieniem tej pracy, chciałam by jej klimat stał się odpowiednio wyczuwalny :-))) Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
  7. Wspaniale to napisałaś i zegar lawendowy piękny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło - pięknie dziękuję za odwiedziny, chęć zagłębienia się w moją opowieść i wspaniałe komplementy :-))) Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
  8. Fantastyczna wycieczka! Dziękuję że i mnie tam przeniosłaś. A zegar cudo, jak każdy który zrobisz tą techniką! Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej Madziu, ależ mi miło czytać takie pochwały od Ciebie. Cieszę się że dałaś się porwać na wycieczkę. Chyba muszę częściej organizować takie sentymentalne podróże - bo przyznam nieskromnie że i mnie samej przypadła do gustu :-))) Uściski i pozdrowienia z Krakowa :-*****

      Usuń
  9. fantastyczna wyprawa i ten zegar...cudo:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Basiu, jest mi bardzo miło że i Ty dałaś się namówić na sentymentalną podróż po prowansalskiej krainie, pachnącej lawendą :-))) Pozdrawiam !

      Usuń
  10. Zapragnęłam zobaczyć tak pięknie opisane miejsca, nigdy nie byłam w Prowansji. Z wielką przyjemnością przeczytałam tekst i obejrzałam kolejny butelkowy zegar - REWELACJA! 👍
    Pozdrawiam Alina

    OdpowiedzUsuń